Relacja z wyprawy do Andaluzji
Andaluzja jako mekka dla wielbicieli dobrego jedzenia, architektury, słońca oraz niezwykłego wina stała się oczywistym kierunkiem kolejnej MISJI WINO.
Hola Malaga !
Naszą pierwszą andaluzyjską MISJĘ zaczynamy od miasta Malaga. Czterogodzinny lot mija nam w mgnieniu oka. Na lotnisku czeka na nas lokalna przewodniczka – Ania, która mieszka w Hiszpanii już od 11 lat. Nasze pierwsze myśli zmierzają ku smakowitym tapas, dlatego mimo sjesty ruszamy do lokalnej restauracji, gdzie właściciel raczy nas swoimi najlepszymi przysmakami. Do tradycyjnych tapas kosztujemy oczywiście wina z apelacji Sierras de Malaga. Z pełnymi brzuchami, w dobrych humorach (widzimy tu pewną zasługę ww. win) udajemy się na zasłużony wypoczynek do hotelu, znajdującego się w kamienicy, w której swój apartament ma sam – Antonio Banderas. Wieczorem, jak przystało na MISJĘ WINO czas na degustację. Tym razem w kieliszku znajdujemy specjał regionu, wino słodkie Malaga. Po degustacji przechadzamy się klimatycznymi uliczkami tego niezwykłego miasta. Damska część grupy, nie da się ukryć, liczy na „przypadkowe” spotkanie z gwiazdą kina. Tym razem musimy pogodzić się z porażką. Może następnym się uda….
Miasto w skale, magiczna RONDA oraz self-made paella
Kolejny dzień zaczynamy od podziwiania widoków ze wzgórza Giblarfaro, by następnie udać się w kierunku punktu obowiązkowego każdej wyprawy do Andaluzji – miasta RONDA. Po drodze krótki przystanek w miasteczku Setenil de las Bodegas. Klimatyczna miejscowość wykuta w skale wita nas piękną pogodą i temperaturą sięgającą aż 30 stopni Celsjusza. Nasz sposób na radzenie sobie z upałem nie będzie dla Was zaskoczeniem – lampka białego wina to naturalny wybór. Ronda, jak przypuszczaliśmy, nie rozczarowuje. Podziwiamy jej urok w trakcie przejażdżki bryczkami, popijając lokalny specjał Rebujito – drink na bazie sherry oraz sprita. Docieramy do miejsca, gdzie widok na wąwóz Tajo oraz most łączący 2 części miasta zwala nas z nóg. Jak szybko udaje nam się zorientować, alkohol wzmaga apetyt, dlatego spiesznym krokiem zmierzamy ku następnej atrakcji dnia. W zaprzyjaźnionej winnicy wita nas właściciel i nie tracąc czasu zagania do pracy. Będziemy dziś gotować najbardziej znany przysmak hiszpańskiej kuchni – paelle! Kiedy paella delikatnie bulgocze na ogniu, my zwiedzamy winnicę i oczywiście degustujemy produkt finalny (który to już raz dzisiaj?).
Huerta de Albala – spotkanie z Markiem Kondratem
Dziś pobudka o 7, a więc w środku hiszpańskiej nocy. Zdziwieni? My tak, otóż w Hiszpanii słońce wschodzi ok. godziny 8. Jest to bez wątpienia kraj dla nocnych marków. Czas na kolejne pueblos blancos na naszej drodze, tym razem Arcos de la Frontera. Po spacerze urokliwymi uliczkami miasteczka, zmęczeni siadamy na tarasie sącząc herbatę i zajadając się lokalnymi ciasteczkami. Pochłonięci rozmową nawet nie zauważamy, że wchodzi gość specjalny – Marek Kondrat, który będzie towarzyszył nam dziś cały dzień. Wspólnie kierujemy się do winnicy Huerta De Albala, która ku naszemu zaskoczeniu, w regionie znanym głównie z Sherry, tworzy wina z europejskich szczepów i to z jakim efektem. Zwiedzamy piwnice z beczkami sięgającymi zawrotnych kwot 1500 euro za jedną, w której dojrzewają najszlachetniejsze wina ze szczepów syrah, cabernet sauvignon oraz merlot. Wspólnie zasiadamy do suto zastawionego stołu, gdzie w niezobowiązującej atmosferze Marek Kondrat opowiada nam o swoich doświadczeniach, życiu w Hiszpanii i miłości do wina. Nie mogłoby się również obyć bez degustacji. Mamy okazję spróbować czterech różnych win, w tym genialnego Taberner Nº 1, które najpierw leżakowało przez 24 miesiące w beczkach, a potem kolejne 2-3 lata w butelce. Biesiadujemy do wieczora, potem jeszcze toasty, wspólne zdjęcia i wracamy do naszego hotelu na tyle wcześnie, że część z nas zażywa ostatnich promieni słońca nad hotelowym basenem.
Dzień kulinarnych doznań
Wino i jedzenie to doskonała para, dlatego kolejny dzień będzie obfitował w kulinarne doznania. Rozpoczynamy od wizyty w maleńkiej, rodzinnej manufakturze oliwy z wielkimi tradycjami. Wytwórnia jest w posiadaniu jednej rodziny już od dwunastu pokoleń! Poznajemy metodę produkcji oliwy, oglądamy wciąż używane tu maszyny, które przypominają eksponaty muzealne. Wizytę kończymy degustacją oliwy i kozich serów. Następnie przejeżdżamy do domu szefowej kuchni, Pani Ewy, specjalistki od kuchni marokańskiej i południowo-hiszpańskiej, która przygotowała dla nas komentowany lunch. Zachwytom nad genialnymi potrawami nie ma końca. Historia Pani Ewy jest tak fascynująca, że nie omieszkamy wspomnieć, że jest to doskonały materiał na książkę.
Toro Albalá – magia w kieliszku, El Rocio rodem z westernu
Wina z białego szczepu pedro ximenez o kolorze i konsystencji smoły? Takie cuda tylko w niezwykłej winnicy Toro Albalá, która jest kolejnym celem naszej wyprawy. Zwiedzanie zaczynamy od piwnicy, w której piętrzą się setki beczek. Naszą uwagę przykuwa beczka z najstarszym rocznikiem w winnicy – 1931! Kosztujemy tego wina i brakuje nam słów, żeby opisać głębie aromatów, jaka kryje się w kieliszku. Gęste pajęczyny pomiędzy beczkami i industrialne wnętrza – budynek bodegi to była elektrownia – robią piorunujące wrażenie. Po degustacji i zakupach w sklepiku jedziemy na lunch w typowo hiszpańskim stylu – tapas to nasze drugie imię .A po niezliczonej liczbie przystawek jeszcze wielka paella! MISJA DIETA potrzebna od zaraz! Dzień kończymy zwiedzaniem spektakularnego miasta Cordoba, gdzie naszym oczom ukazuje się największy meczet w Europie – słynna Mezquita. Chwila czasu wolnego na kawę, kieliszek wina i…. klasyczną tortillę, mimo obfitego przecież lunchu. Ale być tu i nie zjeść słynnej, wysokiej na 20 cm tortilli na schodach Mezquity, to jak nie być w Cordobie! Na nocleg jedziemy do El Rocio. Wjeżdżamy do miasteczka rodem z westernu już po zmroku, ale jedną rzecz widać od razu – nie ma tu asfaltu. Drogi usypane są z piasku, a miasteczko sprawia wrażenie wymarłego – fakt, jesteśmy dość późno, ale nawet ta pora nie przeszkadza nam wcale w tym, żeby po hiszpańsku zjeść obfitą kolację.
Fino, amontilado czy oloroso?
Najwytrwalsi wstają wcześnie (czyt. ok 7:30), by podziwiać wschód słońca w Parku Narodowym graniczącym z naszym hotelem w El Rocio. Następnie ruszamy na degustację kolejnego trunku. Andaluzja to przede wszystkim królestwo sherry, dlatego nie moglibyśmy pominąć wizyty w jednej w największych wytwórni tego wina wzmacnianego w regionie Jerez. Obiekt jest imponujący. Właściciel wytwórni jest również pasjonatem słynnych andaluzyjskich koni, mamy więc możliwość zajrzenia do jego stajni oraz zobaczenia kolekcji antycznych powozów. Następnie kierujemy się do piwnic bodegi, gdzie zgromadzonych jest UWAGA! 25 tysięcy beczek. Istny raj na ziemi. Bodega oprócz imponującej kolekcji beczek ma jeszcze jeden skarb – mini muzeum ze sztuką współczesną, gdzie wisienką na torcie są liczne szkice Pablo Picasso. Było coś dla ducha, teraz czas na coś dla ciała. Kosztujemy najlepszych sherry począwszy od wytrwanego fino, przez amontilado, oloroso oraz ulubiony trunek Królowej Matki – palo cortado. Rozweseleni kierujemy się do magicznego miasta nad Oceanem Atlantyckim. Oczywiście jest to Kadyks, zwany małą Havaną ze względu na jego architekturę. Jako, że kochamy jeść, pierwsze kroki kierujemy do znanej w mieście smażalni, gdzie nie odstrasza nas nawet długa kolejka. Z apetytem jemy smażone kalmary, sardynki, ośmiorniczki, popijając je lokalnym winem. Jeszcze przed zachodem zmierzamy w kierunku plaży, żeby zaznać ostatnich w tym roku promieni słońca.
Sewilli czar
Naszą andaluzyjską wyprawę kończymy z przytupem chłonąc wszystkimi zmysłami klimat Sewilli. Nieznane zakamarki tego uroczego miasta pokazuje nam mieszkająca tam od 11 lat Ania, która zaskakuje nas ogromną wiedzą i pasją z jaką opowiada o tym miejscu. Chwila na małą sangrię z widokiem na katedrę oraz główny punkt programu: POKAZ FLAMENCO. Wchodzimy do najmniejszego teatru w Hiszpanii z kilkoma rzędami krzeseł i zanurzamy się w prawdziwą Andaluzję, oglądając spektakl. Na koniec niespodzianka! Okazuje się, że tancerka flamenco to Polka! Jakież było nasze zaskoczenie. Wieczór kończymy uroczystą kolacją z mało dietetycznymi, ale za to jak smacznymi, potrawami kuchni andaluzyjskiej. To koniec naszej magicznej, ekscytującej podróży. Cóż to była za MISJA … wrócimy tu na pewno!
Małgorzata Sułek-Rak